wycisnęła mnie jak gąbkę za sprawą “W głowie się nie mieści”. Ile w ich filmach jest uczuć, które teraz też mają uczucia. Ile tam jest emocji, mocnych momentów, a przy tym inteligentnej rozrywki dla kogoś, kto nie jest pozbawionym choć odrobiny wrażliwości chamem. W “Odlocie” łza może się zakręcić jeszcze zanim, któraś z postaci wypowie choć słowo. Otwierające go pierwsze minuty można wykorzystać do zakładów. Przegrywasz, jak oczy ci się nie zeszklą. Są to cztery minuty esencji Pixara naładowane taką ilością emocji, że można nimi obdzielić kilka innych filmów.
Kiedy myślimy o najsmutniejszym filmie animowanym, jaki powstał, to bardzo często przychodzi nam na myśl opisywany już w tym tekście “Król Lew”, albo jak ktoś jest starszy niż węgiel, “Bambi”. Prawda jest jednak taka, że zupełnie poważnie patrząc na animacje, to film Isao Takahaty zostawia konkurencję w przedbiegach. Ten antywojenny manifest pokazuje konflikt zbrojny z perspektywy tych najbardziej bezbronnych, czyli dzieci. Bez rodziców, bez perspektyw na lepszy los. Jest źle, a może być tylko gorzej. Bez serca jest ten, kto nie zapłacze na tym filmie, bo jakim trzeba być zwyrodnialcem, aby nie zostać poruszonym przez tą opowieść?
Znowu męska przyjaźń i to jeszcze połączona z misją. Wojna, śmierć, zniszczenie i cel, do którego zmierzają nasi bohaterowie. Dzielni amerykański chłopcy na obcej ziemi przelewają krew za sprawę. Męskie kino, które tarmosi duszę faceta tak mocno, że jesteśmy w stanie uwierzyć, że Forrest Gump potrafi być dzielnym dowódcą. Tak jak w przypadku “Terminatora” tak i tutaj główną rolę odgrywa poświęcenie. Moment, za który w barze możemy wychylić szklaneczkę lub dwie. Wszystko się tam zgadza, nawet łzy.
Ze świecą szukać nauczycieli takich jak John Keating. Robin Williams w wielu rolach chwytał mnie za serce. Był po prostu świetnym aktorem, który sprawdzał się zarówno w komedii, jak i w dramacie. Z początku chciałem tu umieścić “Buntownika z wyboru”, ale stwierdziłem, że “Stowarzyszenie” będzie jeszcze lepsze. O ile lepszy może być film, który wyciska z faceta tyle łez, że można by nimi napełnić chłodnicę w samochodzie. Gdy dochodzi do kulminacyjnego momentu i brutalnie zabierają nam człowieka, który był tak inspirujący, to zamiast żądzy mordu czujemy smutek, tak wielki smutek, że słysząc donośne:
O Captain! My Captain!
Musimy zacząć płakać.
To oczywiście nie wszystkie filmy, na których prawdziwy facet może uronić łzę lub dwie. Warto też wspomnieć o:
Jeżeli na nich zapłakaliście, to znaczy, że jesteście prawdziwymi samcami alfa.
Fot. tytułowa to kadr z filmu “Terminal” (DreamWorks) w reżyserii Stevena Spielberga